Zawiodłem się na filmie, bo jest tylko niezły. Domeną satyry winna być pewna ostrość, którą zbudować można było w tym przypadku tylko poprzez zarysowanie charyzmatycznej osobowości rzecznika koncernu tytoniowego. A kim de facto jest Nick Naylor? Średnio inteligentnym i mało przekonującym jegomościem, którego sekretem sukcesu nie są wcale spryt, inteligencja, znajomość mechanizmów manipulacji czy (jak starają nam się wmówić twórcy) urok osobisty. Nick zjednuje sobie opinię publiczną dzięki brakowi rozgarniętych oponentów, dziecięcej naiwności osób przez papierosy pokrzywdzonych i wąskiemu wachlarzowi argumentów z ?drugiej ręki?. Dlatego też sugerowany przez twórców fenomen tej postaci wydaje mi się elementem mocno naciąganym. A ma to w tym przypadku kolosalne znaczenie, bo przy użyciu takich środków zasadnicza teza filmu upada. I nie przekona mnie tu nawet kumulacja podobnych osób funkcjonujących w życiu publicznym (pan, który dywagował nad możliwością zgwałcenia prostytutki nie budzi we mnie wiekszej trwogi ;) Czy widz poczuje się autentycznie zagrożony możliwością zmanipulowania jeśli pokaże mu się rezerwowego kuglarza trzeciej ligi? Chyba nie?